Stachu, ale luksus!


Rocznice mają to do siebie, że uruchamiają wspomnienia. Wczoraj, przeglądając z mężem zdjęcia z naszej podróży poślubnej, uświadomiłam sobie, jak bardzo tamten pierwszy rejs wpłynął na to, kim jesteśmy dzisiaj.

09.09.2006 r.

Po północy zwinęliśmy się z przyjęcia ślubnego, pojechaliśmy do mieszkania, żeby szybko się przebrać w sportowe ciuchy, zabraliśmy kasę z kopert, spakowaliśmy walizki i w drogę… Już wtedy wiedzieliśmy, jak cenny jest czas, i lubiliśmy dobrze go wykorzystywać.
Gości przenieśliśmy z restauracji do klubu Alchemia, gdzie impreza trwała dalej, życzyliśmy im miłej zabawy, a sami ruszyliśmy przez noc do Chorwacji.
Mój, od kilku godzin już mąż, wszystko zorganizował. Nawet udało się wyjątkowo rozpocząć rejs w niedzielę, co w Chorwacji nie jest wcale takie oczywiste (czartery zwykle zaczynają się od soboty).

Dotarliśmy nad ranem i wyruszyliśmy w nasz pierwszy wspólny rejs. W marinie czekała na nas, z dzisiejszej perspektywy łódeczka, a wtedy luksusowy jacht żaglowy Bavaria 30. Według danych fabrycznych: 9,45 metra długości, 3,29 metra szerokości, zanurzenie 1,85 metra, a jego wielkość pozwala na komfortową żeglugę dla 4–6 osób, które mogą korzystać z dwóch kabin. A my mieliśmy ten jacht tylko dla siebie. O katamaranie nawet nie śniłam wtedy.

To był mój pierwszy rejs żeglarski. Nie miałam żadnych umiejętności, żadnych patentów, musiałam zaufać mężowi. I to był taki pierwszy test naszego małżeństwa.

Na łódce czekała na nas niespodzianka od armatora, butelka wina i winogrona. Załadowaliśmy bagaże, oddaliśmy cumy i odpłynęliśmy, w dosłownym i w przenośnym tego słowa znaczeniu.

Lubię wracać do wspomnień, bo one przypominają mi, ile przeżyłam, skąd biorę się dzisiejsza ja i przede wszystkim pokazują, co naprawdę ma dla mnie znaczenie. Wspomnienia to taki zbiór danych, którymi możesz mierzyć swoje życie. One pokazują, jak było i jak jest, pozwalają zweryfikować własne działania.

Rejs był dla nas testem, sprawdził zaufanie i reakcje w różnych sytuacjach. Bo życie jest jak pogoda na morzu, zmienne. I taką pogodę mieliśmy podczas naszego rejsu: słoneczną, spokojną, ale też sztormową. W te piękne dni było łatwo, kąpiele słoneczne, pływanie tak, jak nas Bozia stworzyła, w krystalicznej wodzie, przepływanie od wysepki do wysepki, zwiedzanie miasteczek. Ale bywało też trudniej, silny, porywisty wiatr, zacięty grot, konieczność wjechania na maszt, zaklinowana kotwica i szukanie sposobu, jak ją wyciągnąć. To były sytuacje, które przygotowywały nas na dalsze wspólne życie i pokazywały, że w każdej sytuacji damy radę, jeśli jesteśmy razem.

Ten rejs wyznaczył też nasze standardy, a ja odkryłam nową miłość, miłość do żeglowania. I zdefiniowałam dla siebie luksus. Leżałam na dziobie jachtu i patrzyłam na słońce wychylające się zza żagla. Miło bujało, więc raz się pojawiało, raz chowało za białym żagielkiem. Do tego dźwięk chlupiącej wody o burtę jachtu… Pamiętam, że zwróciłam się do męża:
– Stachu?
– Tak?
– Ale luksus…

I w tym luksusie żyję do dzisiaj. Nie wyszłam za mąż, żeby urodzić dzieci, zbudować dom i posadzić drzewo. Wyszłam za mąż, by spędzać jak najpiękniej życie razem. A jak wyjdzie, to życie pokaże.
Naszym celem było spędzać jak najwięcej czasu razem. Być blisko. Naszym celem było spędzać jak najwięcej czasu razem. Być blisko.
Naiwne? Nie wiem. Ale działa do dziś! Bo życie samo układa dla nas scenariusz bazując na wcześniej „zebranych danych”.

Written by Agnes